wtorek, 7 grudnia 2010

Kurczak Tikka Masala

Mogłabym urodzić się w Indiach, albo w Tajlandii... Dla lokalnego jedzenia oczywiście ;) Zapewne moja znajomość tych kuchni jest ograniczona do zeuropeizowanych, względnie zamerykanizowanych wersji potraw, ale nie zmienia to faktu, że taka kuchnia bardzo mi smakuje. Curry z reguły zamawiamy. Próbowałam kilkakrotnie robić sama z gotowych past, ale jakoś nigdy nie było to "TO". Przeglądając "Każdy umie gotować" J.Olivera dostałam ślinotoku na widok rozmaitych curry i postanowiłam spróbować jeszcze raz - najpierw w wersji uproszczonej :)
Uproszczonej dlatego, że nie robiłam sama pasty - kupiłam polecany przez Jamiego sos firmy Patak's, dostępny również w Polsce. W marketach jest z reguły niewielki wybór sosów, lepiej być może jest w delikatesach, a już na pewno w sklepach z hinduskim jedzeniem.
Przepis podaję z moimi zmianami.

potrzebujemy (na ok 3 duże porcje):
 
podwójny filet z kurczaka
ok 300 g pieczarek
słoik sosu Tikka Masala
puszkę mleka kokosowego
puszkę dobrych pomidorów (całych)
średniej wielkości cebulę
imbir (kawałek wielkości kciuka)
1 papryczkę chilli
pęczek (doniczkę) świeżej kolendry
kwaśną śmietanę 
cząstkę cytryny do każdej porcji - do skropienia

ryż basmati (150g), albo chlebki naan- według upodobań

Rozgrzewamy na patelni odrobinę oliwy i zaczynamy od podsmażenia cebuli pokrojonej w piórka. Dodajemy do niej starty imbir i drobno posiekaną papryczkę. Następnie pokrojonego w paski kurczaka oraz kapelusze pieczarek -obrane i pokrojone w dość duże kawałki - połówki, ew ćwiartki, jeśli małe to mogą być w całości. Po chwili dodajemy sos - u mnie trochę ponad pół słoika, mleko kokosowe i pomidory i wszystko razem dusimy. Mój sos musiał sporo odparować żeby uzyskać gęstą kremową konsystencję (ale myślę, że dużo zależy od pomidorów, mleka). Wszystko bulgotało minimum 25-30 minut - mieszałam pilnując żeby nie przywierał do patelni.

Jedliśmy curry z ryżem basmati, z kleksem kwaśnej śmietany i posypane listkami kolendry (dużo kolendry bo ją uwielbiam).Smakowało jak z naszej ulubionej hinduskiej knajpy :-)
Wiem, że to takie trochę danie z gotowca. Ale wychodzi naprawdę dobre. Liczę na to że jeśli J.Oliver reklamuje ten sos w swojej książce, to nie jest to nic zapaskudzonego po uszy konserwantami. 



Dla ambitnych i mających trochę więcej czasu w książce można znaleźć przepis na pastę tikka masala i zrobić ją samemu. Może kiedyś jak odzyskam mój czas wolny zabiorę się i za to... Na razie, między bieganiem za umobilnionym dzieckiem, butelkami z mlekiem i pieluchami, taka wersja jest dla mnie wystarczająca :)

poniedziałek, 29 listopada 2010

Ulubiona pizza

Jestem od kilku tygodni zmęczona... I trochę w niedoczasie :) Dziecię mi cały czas ząbkuje i jest to zdaje się "never ending story". Męczy się on i męczymy się my...

Przeczytałam na blogu Pauli "Just My Delicious" przepis na calzone i zapragnęłam pizzy :-) Pizza to zdecydowanie comfort food (wyjaśnienie tutaj). Jedna z naszych ulubionych to pizza z dojrzewającą szynką i rukolą więc niestety trudno byłoby zamienić ją w calzone.
W związku z wyżej wspomnianym zmęczeniem pizza powstała na gotowym świeżym cieście marketowym. Za to sos pomidorowy przygotowałam całkiem sama ;)

Na sos potrzebne są:
1 puszka pomidorów - całych, obranych ze skórki
2 ząbki czosnku (lub więcej albo mniej - jak kto lubi) - rozgniecione nożem
suszone oregano do smaku
pół posiekanej papryczki chilli - moja była dosć pikantna dlatego połowa, pozbawiona nasion)
odrobina soli, pieprzu, ew cukru jeśli pomidory okażą się kwaśne

Wszystko należy gotować na bardzo wolnym ogniu dopóki pomidory się nie rozpadną. Trzeba często mieszać i uważać żeby sos nie przywarł - ewentualnie jeśli pomidory będą jeszcze całe a sos odparuje, dodać odrobinę wody.Ja czosnek wyłowiłam - smak i tak pozostał w sosie. Dopiero po fakcie pomyślałam o tym, że powinnam zacząć od zrumienienia cebulki i przygotować sos na niej. Taki sos naprawdę jest o niebo lepszy niż przecier pomidorowy, koncentrat czy keczup - jest podstawą pizzy i nadaje jej mnóstwo smaku.

Na cieście rozsmarowujemy w miarę równomiernie sos i układamy dodatki. W naszym przypadku szynkę prosciutto, kulkę mozarelli porwaną na kawałki, znów posypujemy wszystko oregano i wkładamy na 20-25 minut do piekarnika nagrzanego do 200-220 stopni C.
Po wyjęciu z pieca na każdym kawałku układamy garść rukoli i polewamy po wierzchu oliwą z oliwek. Jest to naprawdę super połączenie smaków - jeśli ktoś nie próbował, to zdecydowanie powinien :)


wtorek, 16 listopada 2010

Quesadillas

No i nadeszła jesień. Jeszcze wczoraj bylo prawie lato - w drodze na pocztę zdejmowałam z siebie szalik, rozpinałam sie, w końcu zdjęłam i plaszcz i maszerowałam w swetrze i bałam się że mój mały Robak ugotuje się w swoim śpiworku. A dzisiaj rano proszę bardzo - zimno i mokro - back to reality... Ale dalej dzielnie maszerujemy. Jestem zaopatrzona w kalosze i jesieni sie nie boję!

Wieczorem zachciało nam się czegoś ciepłego i smacznego no i żeby nas nie zabiło kaloriami bo staramy się choć trochę ograniczać w podjadaniu - ciążowe kilogramy zostały i mnie i tatusiowi. Padło na quesadillas :) Znowu proste, bardzo szybkie danie i super smaczne. Postanowiliśmy zapomnieć że w środku jest trochę sera ;)

Żeby zrobić dwie porcje trzeba mieć:

na quesadillas:
4 placki tortillas (u mnie wersja czosnkowa, ale może być dowolna, są nawet zdaje się z pełnego ziarna)
ser żółty (u mnie cheddar, ale może być dowolny dobrze się topiący, byle o wyraźnym smaku)
szynka szwarcwaldzka - taka biedniejsza wersja parmeńskiej ;) - 4 plasterki
natka pietruszki
świeże lub suszone chilli

na salsę:
kilka pomidorków koktailowych
pół awokado
ząbek czosnku
natka pietruszki
oliwa z oliwek
ocet winny

Pomidorki i awokado kroimy w kostkę, dorzucamy natkę pietruszki, zmiażdżony czosnek, doprawiamy łyżką oliwy i octu winnego. Odkładamy żeby się przegryzła.

Na suchej rozgrzanej patelni układamy jeden placek. Na nim układamy starty ser żółty, pokrojoną w paseczki szynkę i posypujemy chilli i posiekaną natką pietruszki. Przykrywamy drugim plackiem i podpiekamy z obu stron na złoto - ser powinien się stopić.



Placek kroimy w trójkąty i podajemy z salsą.


Zamiast, albo obok salsy można podawać z kwaśną śmietaną, albo guacamole. Zamiast pietruszki można użyć na przykład kolendry - myślę, że byłoby jeszcze lepsze.

niedziela, 14 listopada 2010

Lasagna

Nowy piekarnik zawitał w naszych skromnych progach a wraz z nim lasagna. Lasagne uwielbiam, zresztą jak chyba większość ludzi ;) Włoskie jedzenie jest pyszne, a połączenie makaronu, pomidorów i mięsa mielonego trudno popsuć. Lasagna jest bardzo prosta do zrobienia, przygotowanie zajmuje co prawda chwilę czasu (szczególnie jeśli same mielimy mięso), ale naprawdę warto.

Do zrobienia porcji dla minimum 6 osób (bo posiadam duże naczynie żaroodporne) potrzeba:

na sos pomidorowy:
300 g mięsa wołowego
połówkę piersi kurczaka 
(mięso ma być mielone - najlepiej zrobić to samemu, żeby mieć pewność co jemy)
1 duża marchewka
pół cukinii (została po plackach)
1 cebula
czosnek - kilka ząbków- do smaku
przecier pomidorowy - ok 500 ml - gotowy sos powinien być dość rzadki
sól, pieprz, oregano, bazylia


na sos beszamelowy:
dwie łyżki mąki, dwie łyżki masła i mleko

makaron lasagne - płaty suszone lub świeże
parmezan, ewentualnie tarty ser do posypania

Proponuję zacząć od posiekania cebulki, pokrojenia marchewki i cukinii w drobną kostkę (myślę że od biedy można by je zetrzeć na grubej tarce) i wrzucenia ich na patelnię z oliwą i zmiażdżonym czosnkiem. W czasie jak będą się dusić można zmielić szybciutko mięso a następnie dorzucić je na patelnię. Doprawić solą, pieprzem oraz ziołami. Jak mięso już się odrobinę podsmaży dolać przecier pomidorowy i dusić wszystko razem przez ok 20 minut.
W międzyczasie trzeba przygotować sos beszamelowy - podsmażyć mąkę na roztopionym maśle i po chwili uzupełniać mlekiem, mieszając aż do uzyskania jednolitej konsystencji gęstej śmietany. Ja doprawiam odrobinę sos solą i pieprzem.

Jeśli mam już oba sosy gotowe - przystępuję do układania. Naczynie żaroodporne spryskuję oliwą w spray-u a więc tylko symbolicznie ciut ciut żeby nic nie przywarlo. Na dnie naczynia rozprowadzam warstwę sosu pomidorowego (ok 1 cm), warstwę beszamelu i na wierzchu układam płaty suchego makaronu. Moje naczynie jest zaokrąglone przy brzegach, więc płaty łamię tak, aby dobrze przykryły całą powierzchnię. Makaron posypuję odrobinę startym serem żółtym, ale nie trzeba tego robić. Następnie znów rozprowadzam sos pomidorowy, beszamel, makaron, ser i tak dalej do wypełnienia naczynia lub wykończenia składników ;)
Trzeba tylko pamiętać, żeby ostatnia warstwa makaronu była przykryta sosem - musi się w nim ugotować - makaron nie może być chrupiący.

Po wierzchu posypujemy tartym parmezanem albo innym serem typu parmezan, przykrywamy naczynie i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni na godzinę.
Po upieczeniu powinno wyglądać mniej więcej tak:


Gorąca świeżo upieczona lasagna trochę się rozpada :) Szczególnie jeśli przeważa sos, a nie makaron - ja układam pojedyncze warstwy płatów lasagne. Ale to zupełnie nie przeszkadza w jedzeniu :) Jest to domowe, smaczne jedzenie, a nie potrawa na wykwintne przyjęcia. Może nie wygląda najpiękniej, ale zapewniam, że jest pyszna:


Następnego dnia znacznie łatwiej już się ją kroi na równiutkie prostokąty, ale najlepsza jest prosto z piekarnika.
Warzywa dodane do sosu można zmieniać - myślę że świetnie by się sprawdziły seler naciowy, zielony mrożony groszek. Można dodać do sosu podsmażony boczek.
U Jamiego Olivera w przepisach zamiast sosu beszamelowego pojawia się śmietana - wtedy jest mniej roboty i o jeden garnek mniej do umycia ;)

sobota, 13 listopada 2010

Skrzynka od rolnika i warzywne placuszki

Jak się rzadko pisze, to się później dużo nazbiera...

Zacznę chyba od tego, że przetestowałam "Skrzynkę od rolnika" - warzywa, nabiał i różne przetwory ekologiczne. Tytułowa skrzynka przyjeżdża do domu, po zamówieniu składników prze internet, przesympatyczny pan dostawca pomaga rozpakować zamówione towary, a później pozostaje już tylko konsumpcja ;) Nie wszystkiego jeszcze zdążyliśmy spróbować, ale w ruch poszła już włoszczyzna - naprawdę dorodna i pieknie upiaszczona. Jedliśmy jabłka - niewielkie (w końcu nie podsypywane nawozami sztucznymi), ale smaczne. Próbowaliśmy eko kiszeniaków - super, robione w naturalnej solance i ogórków meksykańskich które położyły mnie na łopatki - słodko pikantno czosnkowe - totalnie w moim guście. Mam w szafce jeszcze różne przetwory, które czekają na spróbowanie i dynię którą upiekę i zamknę w słoiczkach na zimę. Wybór jest duży, wszystko co przyjechało miało certyfikat potwierdzający pochodzenie z upraw ekologicznych.
Niestety u nas (w Polsce) warzywa i owoce ekologiczne są cały czas drogie. Zdecydowanie droższe od zwykłych i na pewno jest to towar który przeciętnie zarabiający Kowalski może kupić raz na jakiś czas, nie na codzień. Szkoda, bo miło byłoby zdrowiej i naturalniej się żywić, a na dodatek naszymi własnymi krajowymi produktami...

Z tej pięknej eko włoszczyzny i jaj powstały pyszne placki, z cukinią kupioną już w tradycyjnym sklepie ;)
Placki są niezwykle proste i naprawdę pyszne. I w zasadzie prezentują się też nieźle :)

Na porcję dla dwóch osób potrzeba:
pół dużej cukinii
1 dużą marchewkę
1 cebulkę
1 jajko
2-3 łyżki mąki
sól, pieprz
oliwa do smażenia

Cukinię i obraną marchewkę starłam na grubej tarce, cebulkę drobno pokroiłam. Wymieszałam warzywa z jajkiem, mąką i przyprawami i smażyłam. I tyle - szybko i smacznie.
A wygląda to tak:





Tak, tak- trochę "ciągną" olej... Ale zdjęcia "przed" i "po" nie są z tych samych placków ;) Placki muszą się zezłocić, ale warzywa zostają przyjemnie chrupiące. Dobre są z jogurtem, ale bez dodatków również smakują.



sobota, 23 października 2010

Weekendowe śniadania raz jeszcze

Pogoda nam dopisuje. Tak sobie dzisiaj myślałam, brodząc po kostki w kolorowych liściach w lesie Kabackim, że aura w tym roku do tej pory spisuje się na medal. Zima była prawdziwa - sniegi, mrozy, paraliż komunikacyjny ;), lato naprawdę gorące i słoneczne. Jesień do tej pory nas w sumie również rozpieszcza. Można narzekać, że przez kilka dni wiało, no ale powiedzmy sobie szczerze, piękne słońce to wynagradza...
Dzisiaj w lesie było tak:

Ładnie, prawda?


Obiecałam, że będzie kiedyś przepis na śniadaniowe naleśniki po amerykańsku czyli pancake-sy z syropem klonowym. Przy okazji zachaczę o inne nasze Pietruszkowe śniadania.

Najpierw obiecane naleśniki:

szklanka maślanki
szklanka mąki
2 jajka
łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
cukier - do smaku, my dajemy niewiele bo zalewamy później naleśniki obficie bardzo słodkim syropem klonowym
można dodać jeszcze cynamon, wanilię, ale ja najbardziej lubię takie bez dodatków
masło i syrop klonowy

Składniki należy wymieszać - osobno składniki suche i mokre, później wszystko razem. Pancakes-y smażymy na średnio rozgrzanej oliwie z obu stron na złoto. Jeśli zaczną się zbytnio brązowić trzeba przykręcić ogień. Ciasto jest dość rzadkie i przy przewracaniu trzeba uważać. Naleśniki pięknie wyrastają i są pyszne i puchate. Ah - jeśli chodzi o rozmiar to my przygotowujemy w domu spore - o średnicy ok 15 cm (pi razy oko), ale myślę że rónie dobre będą mniejsze :)


Po usmażeniu układamy placki w piramidkę - dłużej będą ciepłe. Na talerzu smarujemy placki masłem i polewamy syropem klonowym. Następnie je wcinamy i sie oblizujemy oraz głaszczemy po brzuchu :-)


Tak... Placki byly jakiś czas temu. I pewnie powrócą niedługo.

A dzisiaj był twarożek. Przepisu na twarożek podawać nie muszę, bo każdy potrafi go zrobić a wersji tyle co gospodyń domowych ;) Ale mogę powiedzieć jak sobie ułatwicć przygotowanie, jeśli nie ma się ochoty ani cierpliwości siekać, mieszać i ugniatać w nieskończoność z pustym brzuchem. Ja twarożek robię tak: trę na grubej tarce (w robocie kuchennym) 1/3 zielonego ogórka (ze skórką!), 5-6 rzodkiewek, lekko solę warzywa i odstawiam na durszlak do odsączenia, żeby twarożek się później nie rozpłynął. Ser biały (200g) z dwoma łyżkami jogurtu miksuję w robocie na gładką masę. Dodaję do niego odciśnięte warzywa i pocięty nożyczkami szczypior, sól pieprz i gotowe. Jest szybko i smacznie. Może to bardziej taka pasta twarogowa, ale świetnie się u mnie w domu sprawdza. Do bułeczki z masłem czosnkowym, pomidorki - pycha :-)
Taka porcja wystarczy na śniadanie dla dwojga serożerców i zostanie jeszcze na wieczór lub na dzień kolejny ;)




czwartek, 7 października 2010

Awokado

Taką pogodę to ja lubię... No może trochę zbyt wietrznie, ale jesień na razie jest cudowna. Na nowo odkryłam uroki Lasu Kabackiego. W lato ciężko było tam wejść bo było gęsto od komarów. Robaka zawijałam w moskitierę ale sama ulegałam pożarciu, więc nie bywałam tam zbyt często. Teraz jeszcze komary bywają, ale już nie są dokuczliwe. Za to kolory, cisza i bujanie wózkiem po nierównej drodze są niezastąpione. Wczoraj zawędrowałam tam z koleżanką, a dzisiaj zrobiłam samotną powtórkę i póki będzie przyzwoita pogoda na pewno zamiast łazić po betonowych osiedlach będę wędrować do Kabat.






Na jesienny wieczór, postanowiłam zrobić coś szybkiego i smacznego. Wczoraj upolowaliśmy awokado, w zamrażarce od jakiegoś czasu czekała na dojedzenie paczka krewetek - padło więc na łódeczki awokado.
Żeby je przygotować nie potrzeba zbyt wiele. Dla dwóch osób musimy mieć:

1 awokado - miękkie, dojrzałe
2 garści krewetek - obojętne czy będą mniejsze czy więsze - to tylko kwestia estetyczna :)
2 ząbki czosnku
sok z cytryny
chilli
1 pomidor - u mnie malinowy
trochę koperku
łyżeczka majonezu

Awokado przekrajamy na pół, usuwamy pestkę i wydrążamy miąższ łyżką. Kroimy go w kostkę (warto skropić miąższ sokiem z cytryny, inaczej może nieapetycznie ściemnieć). Podobnie kroimy pomidora, siekamy koperek i dodajemy do miski z pozostałymi składnikami. Krewetki zamrożone wrzuciłam na patelnię z oliwą i posiekanym czosnkiem, podsypałam chilli i podlałam sokiem z cytryny. Odrobinę posoliłam i popieprzyłam. Czekałam w nieskończoność aż odparują ;)
Jak już odrobinę przestygły dodałam je do miski, wszystko wymieszałam z majonezem i przełożyłam do skorupek po wydrążonym awokado. Na wierzch położyłam koperkowy wiecheć dla ozdoby ;)
PYSZNOŚCI, ledwo zdążyłam zrobić fotkę i już pożarliśmy kolację popijając czerwonym wytrawnym...


sobota, 18 września 2010

Kolorowe warzywa i śniadanie prawie do łóżka :)

Mój ukochany mąż zrobił mi dzisiaj śniadanie. Prawie do łóżka - no bo w sumie zjedliśmy normalnie przy stole, ale zaraz po tym jak wstałam. Nie jakieś byle jakie kanapki ;) tylko prawdziwe amerykańskie pancakes. Duże, puchate - smarowane masłem i polane obficie syropem klonowym. PRZEPYSZNE! Nie podaję na nie przepisu bo jakby na to nie patrzeć są "nie moje" :) No chyba że będzie ktoś zainteresowany...

A dowód jest poniżej:


Swoją drogą uwielbiam weekendowe jedzone razem śniadania. Staramy się jeść inaczej niż w tygodniu kiedy mamy czas na szybkie kanapki. Nasze domowe śniadania to temat na osobnego posta do którego dokumentację musiałabym zbierać przez kilka ładnych tygodni. Wydaje mi się że tradycję weekendowego śniadania zaszczepił mi mój tata, który zawsze przygotowywał coś dla mnie i mamy. A to jajecznicę, a to paste rybną lub jajeczną, kolorowe kanapki z tysiącem składników, twarożki na słodko lub słono - pyszności!

Ja za to udusiłam nam na obiad jesienne warzywa. Do garnka trafiły:

cukinia (zielona)
kabaczek (biały)
bakłażan (fioletowy)
2 białe papryki
5 cz 6 ząbków czosnku
2 puszki pomidorów pelati
paprykowa węgierska pasta do gulaszu (wersja pikantna)
sól, pieprz do smaku 
"zielone" do posypania na talerzu - bazylia, oregano, zielona pietruszka - wybierz co lubisz

Wszystko zostało pokrojone w kostkę i podlane odrobiną wody oraz oliwy z oliwek i dusiło się do miękkości więc około 30 minut aż zrobiło się gęste i bulgoczące. Danie banalnie proste i naprawdę pyszne. Można zjeść w wersji wegetariańskiej, można dodać parówki lub kiełbaskę jak w leczo, można ugotować bezpośrednio w daniu małe pulpeciki z mięsa mielonego - do wyboru do koloru.
A kiedy sobie pyrkotało na ogniu wyglądało właśnie tak:
Jutro moi rodzice jadą na grzyby. Nie możemy im towarzyszyć, bo ciężko jest zabrać małe, niechodzące dziecko do lasu :-) Jeśli grzybobranie się uda - będzie na pewno jakiś przepis na duszone grzyby bo w takiej wersji lubię je najbardziej. Jeśli się nie uda nie wykluczam zakupu grzybów na targu, choć po wiadomościach o zatruciach trochę się boję grzybów z niepewnego źródła... Ale to się okaże jutro.

poniedziałek, 13 września 2010

Dyniowy początek jesieni

Zaczęła się niewątpliwie jesień. Ostatni tydzien spędziliśmy w Tatrach i dopadła nas tam niemalże zima... Szczyty gór pokryte śniegiem - nawet dla miejscowych troche za wcześnie :-)


No, ale zakupiliśmy cieplejsze ciuchy dla Malucha i udało nam się nawet parę takich trochę "emeryckich" szlaków przetrzeć. Czasem z wózkiem, czasem z chustą a czasem w nosidle. mały nawdychany świeżego powietrza, a nasze nadwyrężone noszeniem kręgosłupy dojdą wkrótce do siebie...
W górach pyszności regionalnych troszkę skosztowaliśmy - poczynając od oscypków różnej maści (ale prawdziwych!), poprzez pieczone pstrągi i inne rarytasy z grilla opalanego drewnem. Mój odważny mąż napił się nawet żentycy - na miejscu, tam gdzie wyrabia się oscypki (dla niewtajemniczonych to taka serwatka z mleka owczego po wyrobie oscypków - wygląda i smakuje podobnie jak kefir - trochę się baliśmy rewolucji żołądkowej, ale nas oszczędziło). Przywieźliśmy sobie do domu serów, ale też czekolade Studentska ze Słowacji - kto nie jadł niech żałuje, słowacki miód leśny - polecam, no i Lentilky - smak mojego dzieciństwa

A w Warszawie odkryłam że pojawiły się już dynie. A co jak co, ale zupę z dyni to ja uwielbiam i mogę jeść codziennie. A robię ją tak:

1,5 kg dyni
4 ząbki czosnku (ale ja lubię czosnkowy smak - można dodać mniej)
chilli - świeże lub suszone, do smaku
imbir - świeży lub z proszku, do smaku
1,5 l rosołu

Dynię obieram mozolnie ze skóry i kroję w kostkę 1,5x1,5 cm (mniej więcej). Trzeba ją poddusić na maśle z rozgniecionym czosnkiem. Dynia musi być podduszona na tłuszczu bo zawiera karoten który jest prowitaminą witaminy A - rozpuszczalnej w tłuszczach - więc tutaj masło jest potrzebne dla zdrowia!

 
Do duszącej się dyni dodajemy również chilli i imbir. Ja dodałam w proszku.


Jak warzywa lekko zmiękną przekładamy je do gorącego rosołu i gotujemy dalej do miękkości, tak aby dało się je ładnie zmiksowac na krem w malakserze. Zupa jest gęsta, kremowa, pachnąca i rozgrzewająca (ja dodaję duuuużo czosnku, chilli i imbiru) - świetna na chłodne dni i wieczory.


Zupę można podać z grzankami, albo polaną zredukowanym octem balsamicznym (możemy robić fantazyjne kleksy). Ja polałam po wierzchu kilkoma kroplami oliwy z pestek dyni i okazało się że również pasuje :)
Jedną miskę pożarłam wieczorem, reszta będzie na jutro.

niedziela, 29 sierpnia 2010

Koniec lata

Jesień czuć już w powietrzu. W zimnych porankach i wieczorach, w wietrze który nagle zaczął porywać mi kocyk z wózka i czapkę z głowy mojego Robaka.
Szczerze mówiąc to się nawet cieszę. Wszystko ma swój czas a lato mnie porządnie wymęczyło. Miłą odmianą jest nie dyszeć z gorąca w ciągu dnia i spać opatulonym w ciepłą kołdrę, zamiast pocić się pod prześcieradłem. Poza tym takie chłodne (jeszcze nie zimne) dni, kiedy świeci słońce są naprawdę przyjemne, kolory jeszcze całkiem nasycone i jakoś tak optymizmem mnie generalnie napawają :)

Tak więc dzisiaj po spacerze na którym trochę zlał nas deszcz, zjedliśmy całkiem ciepły obiad :)
Główną rolę grały kotlety mielone mojej mamy - zdobyczne z wczorajszej wizyty. Zrobione zostały na moje specjalne życzenie bo je bardzo lubię - są z mięsa drobiowego i nadziewane w środku smażonymi pieczarkami z cebulką - pychota. Tak więc nie takie zabójczo niezdrowe, bo drobiowe i tylko obsmażone, a później pieczone w piekarniku.
Do tego zrobiłam sałatkę która na naszym rodzinnym stole gości wyjątkowo często, bo wszyscy ją lubią. Mój sporo młodszy kuzyn ostatnio zaskoczył mnie stwierdzeniem, że kojarzy mu się ze świętami. Mnie zupełnie się tak nie kojarzy, ale ja jestem starsza, być może faktycznie ostatnio sałatka z cieciorką gości u nas na każdą okazję :)

Do zrobienia sałatki potrzebujemy:

puszkę ciecierzycy 
(zawsze biorę z puszki, bo zwyczajnie nie mam czasu na namaczanie, gotowanie itp)
kilka suszonych pomidorów z oleju
ogórek zielony
pół pęczka świeżej bazylii
garść pestek z dynii 
oliwa , sok z cytryny (po łyżce, czy dwie), sól i pieprz na sos

Ciecierzyca wędruje do miski razem z pokrojonym w półplasterki ogórkiem, pokrojonymi w drobne paski pomidorami i posiekaną bazylią. Pestki dyni należy podprażyć na suchej patelni i dodać do sałatki. Dla mnie muszą być koniecznie prażone - zyskują fajną chrupkość i bardzo orzechowy zapach. Składniki sosu wymieszać - powstanie ładna emulsja i zalać sałatkę. Odstawić na 10-15 minut żeby się przegryzła.
Mam w domu oliwę z dyni która jest przepięknie zielona i powinna się dobrze z tą sałątką komponować - spróbuję następnym razem.
A dziś wyglądało to tak:



wtorek, 17 sierpnia 2010

Wycieczka do Grecji

Dzisiaj będzie bez przepisu, bo na kolację znów jemy sałatkę z arbuzem i fetą :) Ale za to zrobiłam ją z produktów kupionych w sklepie z oryginalnymi produktami greckimi. No i... sałatka wyszła o klasę lepiej...
Przede wszystkim kupiłam porządną oryginalną fetę, która oczywiście nijak się ma do większości produktów fetopodobnych które możemy znaleźć na półkach supermarketów. Nie powiem że tych naszych "oszukanych" fet nie lubię, ale ta prawdziwa jakoś lepiej w sałatce "leży". No i oliwki... przepyszne brązowawe oliwki kalamati. Boskie! Całkiem inne niż te całkiem czarne ze słoiczka które - chyba przyznacie - niewiele mają smaku.
Najlepsze są z pestką w środku, ale powiem szczerze, nie bardzo mi się chciało bawić wieczorem w drylowanie :)

Uwielbiam sklepy ze sprowadzanymi z daleka produktami spożywczymi. Jak przychodzi nam ochota jedziemy do naszej ulubionej libańskiej knajpy w której jest również sklep, gdzie można dostać gotowy hummus i pastę bakłażanową, przepyszne gotowe chlebki arabskie jak również sery, największe i najlepsze oliwki jakie jadłam i wiele innych pyszności. Większość produktów jest mi nieznana ale zawsze można spytać obsługę (przemiłą i równie orientalną jak jedzenie) która chętnie doradzi i wyjaśni.

Uważam że warto eksperymentować. Lubię takie mini podróże kulinarne bez ruszania się z Warszawy. Zresztą jak gdzieś wyjeżdżam to lokalne jedzenie jest dla mnie równie ważne jak zwiedzanie bądź leżenie plackiem na basenie (w zależności od nastroju ;))

niedziela, 15 sierpnia 2010

Bazyliowo

Na bazar poszłam po owoce a wróciłam dodatkowo z pęczkiem mięty i bazylii. Przechodziłam obok straganu z ziołami i skusił mnie zapach. Fajnie że teraz bez problemu można dostać piękne pęczki bazylii, mięty, szałwi, rozmarynu. Wszystko jest świeże i wygląda o niebo lepiej niż doniczkowe zioła w supermarketach. Mięta powędruje do mrożonej herbaty, a bazylia wylądowała w pesto.





Pesto powstało wczoraj wieczorem z:

pęczka bazylii
orzeszków piniowych uprazonych na patelni
parmezanu
oliwy z oliwek
odrobiny soli

Wszystko wrzuciłam od malaksera i porządnie zmieliłam.



W domu oboje uwielbiamy pesto. Jemy je na różne sposoby; oczywiście z makaronem (czasem z jakimis dodatkami, czasem samo), z domowa sałatka caprese, z kanapką z pomidorem, czasem jako dodatek do grillowanego kurczaka a mój mąż potrafi podjadać samo - łyżeczką z miski :) Wydaje mi się że proporcje zależą od smaku osoby która poźniej będzie to jeść - orzeszki piniowe mają dość wyrazisty smak i myślę że przedawkowanie może być uciążliwe ;). Ja zużyłam duży pęczek bazylii. Parmezan kupiłam już starty, ale za to prawdziwy Parmigiano-Reggiano - dodałam ok 60 g, orzeszków piniowych ok 20 g, oliwy z oliwek myślę że około 150 ml. Można dodać czosnek i zwykle dodaję, ale wczoraj zwyczajnie zapomniałam. Wyszło równie smaczne bez czosnku.

Na takie upały proste obiady bardzo sie sprawdzają, więc jutro zwykłe kluski z pesto - nie będzie przy nich zbyt dużo roboty, a na pewno będzie smacznie.

sobota, 14 sierpnia 2010

Ząb zupa zębowa ;)

Tytuł przewrotny a bedzie o knedlach :) ze śliwkami na dodatek, i robionych samodzielnie pierwszy raz w zyciu. Co do przepisu to dokładny chyba nie istnieje. Kiedy spytałam sie mojej babci jak dokładnie robi knedle to tak sie przejęła że dzwoniła do mnie kilka razy w obawie ze proporcje które mi podała nie będą właściwe. W końcu stanęło na tym, że ciasto ma byc "takie bardziej zwarte niż na kopytka" ;)
Tak czy inaczej wykonanie zaczęło się wczoraj od gotowania ziemniaków. Dzis zostały przeciśnięte przez praskę a ja poleciałam na bazar po śliwki (i nie tylko ale o tym później).
Po powrocie do domu czekała mnie jednak najważniejsza chwila dzisiejszego dnia a mianowicie wykrycie u Robaka zęba. Lewej dolnej jedynki konkretnie :-) Druga sie szykuje do wyjścia, a wszystko jakoś tak bezobjawowo. Bez płaczów, gorączek, marudzenia - po prostu patrzę - a tu ząb. Sprawa dla mnie niezwykle szczęśliwa ponieważ po pochwaleniu się połowie rodziny usłyszałam, że w związku z tym że to JA odnalazłam zęba należy mi sie od mojego Męża prezent i to podobno najlepiej biżuteryjny :)

Ale wróćmy do knedli; do zrobienia potrzebujemy:
ok 600-700 g ziemniaków (na mniej wiecej 18 knedli)
2 jajka (my kupujemy zerówki lub jedynki)
mąka - około 400-500 g, ale to naprawde zależy i od ziemniaków i od pogody
śliwki węgierki - pozbawione pestki, ja wkładam do knedli połówki, ale to zależy od wielkości śliwek
duży garnek z gotująca się powoli, osoloną wodą z odrobiną oleju

Ciasto wyrabiamy tak aby bylo w miarę zwarte ale dawało sie łatwo zlepić. Odrywamy po kawałku, rozpłaszczamy w placuszki, do środka wkładamy po połówce śliwki i troszeczke cukru (może być też odrobina cynamonu). Szczelnie zalepiamy, formujemy w kuleczki. Gotujemy w osolonej wodzie ok 2-3 minut od momentu wypłynięcia klusek na wierzch.


My z Mężem zjedliśmy knedle ze śmietaną, cukrem i cynamonem i były całkiem niezłe. Polecam.


Wieczorem jak już temperatura spadnie do przyzwoitego poziomu będę robić domowe pesto bazyliowe.
Należy spodziewać się relacji ;)

piątek, 13 sierpnia 2010

"Hot town, summer in the city "

Mamy piękne lato, temperatury prawie tropikalne. Gdyby można było siedzieć na plaży nad morzem lub nad jeziorem zapewne byłoby cudownie. Ale jestem uwięziona w dużym betonowym mieście i jedynym wytchnieniem bywa balkon i to na dodatek po południu, kiedy słońce przetoczy się już na drugą stronę naszego bloku...
Z utęsknieniem czekam na wieczór, kiedy można wreszcie odetchnąć świeżym powietrzem.

Dlatego na dobry (mam nadzieję) początek - sałatka na upalne wieczory w mieście. Odświeżająca i ochładzająca. Zaczerpnięta z programu Nigelli Lawson - być może odrobinę zmieniona bo robiłam ją z pamięci :) Dla mnie świetna bo jak mówią "ze słodyczy najbardziej lubię śledzia" a ta sałatka łączy słodkości z pikantnymi smakami.



Potrzebne będą:
arbuz
ser feta
czarne oliwki
czerwona cebulka
sok z limonki
świeża mięta

Arbuza kroimy na spore trójkąty, w podobne kawałki kroimy fetę. Cebulkę pokrojoną w piórka zalewamy sokiem z limonki dzięki czemu straci swoją ostrość. Po odciśnięciu cebuli sok zużyjemy do wykonania dressingu - trzeba go wymieszać z oliwą z oliwek. Liście mięty rwiemy na kawałki.

Mieszamy ze sobą delikatnie wszystkie składniki i polewamy dressingiem - smacznego :)